Językowa corrida

13.09.2024

Sztuczne słowa

Czy są jakieś słowa, o których można powiedzieć, że są sztuczne albo sztucznie utworzone? Co to znaczy „sztuczny” w odniesieniu do słów? Takie pytania przyszły mi do głowy, gdy przeczytałam komentarz czytelnika mojego felietonu poświęconego nazwom żeńskim. Czytelnik twierdzi, że forma ministra jest utworzona sztucznie i nie jest efektem naturalnej ewolucji języka.

Zgadzam się, że ministra nie jest typową dla naszego języka formą słowotwórczą. W polszczyźnie końcówka -a nie tworzy nazw zawodów, czasem tworzy wyrażenia potoczne, a i te sporadycznie, np. blondyna. Z tego powodu formę ministra można uznać za bezpośrednią pożyczkę z łaciny, chociaż łacina – jako język martwy – nie stanowi już źródła zapożyczeń.

Czy istnieją jakieś słowa, o których można powiedzieć, że są sztuczne, a więc nienaturalne, nieautentyczne? Może za takie można uznać hybrydy, wyrazy złożone z elementów pochodzących z różnych języków? Hybrydami są takie na przykład formy, jak antypowieść, pseudonaukowy, telewizja czy autokar. Cząstki anty-, pseudo- pochodzą z greki, powieść, naukowy to słowa rodzime. Wyraz telewizja jest złożony z greckiego tele- i łacińskiego visio, a autokar z greckiego auto- i angielskiego car. Są to więc słowa sztucznie stworzone, ale przecież dla nas brzmią całkiem naturalnie.

Czy sztuczne są neologizmy? W pewnym sensie tak, bo nie są efektem rozwoju języka, tylko ktoś je celowo utworzył. Czasem autor opiera się na regułach słowotwórczych, jak Bolesław Leśmian, twórca zmorowania, beznamysłu, niedoumierania. Czasem neologizmy powstają wbrew regułom, jak slangowe i potoczne plażing, leżing, smażing, zapodać, zadziać się, romantyzować, smakówa i wiele innych. I tylko od nas, użytkowników polszczyzny zależy, czy uznamy je za jednostkowy językowy wybryk, czy przyswoimy, oswoimy i uznamy za naturalne. Dziś za normalne uznaje się na przykład słowo nastolatek, którego autorstwo przypisujemy Władysławowi Kopalińskiemu, albo słowo nosorożec – wymyślone w XVII wieku przez leksykografa Grzegorza Knapskiego. Ale XIX-wieczne propozycje zastąpienia rodzimymi słowami terminów obcych zostały uznane za sztuczne, więc się nie przyjęły, mimo że były etymologicznie przejrzyste: chowanna ‘pedagogika’, mysłowiec ‘mędrzec’, myślini ‘logika’, odwrotnica ‘antyteza’, nęka ‘troska’ i kilka innych.

Kto więc decyduje o tym, czy słowa się utrwalą czy zostaną odrzucone jako niejasne, niepotrzebne, sztuczne? Oczywiście my, użytkownicy języka, którzy w codziennym użyciu wyrażamy aprobatę dla konkretnych wyrazów. Forma ministra, zrazu potępiana, utrwala się w językowym zwyczaju i ani ja, ani mój czytelnik nie mamy na ten zwyczaj wpływu. Za sztuczne mogłabym uznać słowo paralimpiada, które wypiera poprawnie zbudowaną nazwę paraolimpiada, ale to powszechny zwyczaj językowy zadecyduje, która z nich się utrwali.

06.09.2024

Wspinaczka

Olimpijskie medale we wspinaczce na czas dla Aleksandry Mirosław i Aleksandry Kałuckiej obudziły uśpioną dyskusję o status nazw żeńskich we współczesnej polszczyźnie. Jak nazwać obie medalistki, czy są wspinaczami, czy wspinaczkami, czy raczej specjalistkami od wspinaczki? – pytają dziennikarze.  

Większość kobiet uprawiających sport bez wahania określamy formami żeńskimi: pływaczka, bokserka, piłkarka, biegaczka, rekordzistka, mistrzyni, zdobywczyni medalu itp. Jednak przy identycznie zbudowanej formie wspinaczka mamy wątpliwości. W słownikach języka polskiego wspinaczka to tylko ‘wchodzenie na szczyty stromych skał lub gór (albo po sztucznej ścianie) przy użyciu rąk, nóg i specjalnie do tego przeznaczonego sprzętu’, a wspinacz to ‘ktoś uprawiający wspinaczkę’. Czy więc można nazwać kobietę wspinaczką

Czytelnicy moich felietonów wiedzą, że można, bo wielokrotnie objaśniałam mechanizm tworzenia form feminatywnych. W języku szukamy reguł, prawidłowości, a jedną z nich jest tworzenie nazw żeńskich od nazw męskich za pomocą formantów -ka: malarka, nauczycielka, -ini: gospodyni, mistrzyni, -owa: krawcowa, królowa ‘władczyni’. Był czas w naszej historii, gdy żeńskie określenia godności i zawodów zostały zdominowane przez formy męskie, a kobiety pełniące prestiżowe funkcje nazywano „po męsku” z dodatkiem formy pani: pani dyrektor, pani kierownik, pani prezes. Dziś wracamy do żeńskich form, odświeżamy dawne i tworzymy nowe, bo takie są społeczne potrzeby. We współczesnej polszczyźnie funkcjonują obok siebie, w zgodzie!, żeńskie formy: pani kierownik obok kierowniczkipani dyrektor obok dyrektorkipani minister obok ministry, specjalistka od wspinaczki obok wspinaczki. Różnice między nimi są widoczne tylko na poziomie stylistycznym: konstrukcje ze słowem pani są bardziej oficjalne. Ale pod względem poprawnościowym prezesce czy wspinaczce niczego nie można zarzucić. 

W nazwie wspinaczka określającym zawodniczkę może uwierać jego wieloznaczność. Ale przecież wieloznacznych słów mamy w polszczyźnie znacznie więcej: myszka, pilot, język, zamek, korona, kolanko itd. Ich właściwe znaczenie wydobywa kontekst. Nie narzekamy też na podwójny sens nazw żeńskich, gdy mówimy: Przywitam się z pilotką, Zapytam portierkę, Zawołam konduktorkę. Podobnie jest ze słowem wspinaczka, którego wieloznaczność wspinaczom i wspinaczkom nie przeszkadza. Świetny przykład akceptacji tej wieloznaczności znalazłam na stronie Skalnik.pl w felietonie pt. „Wspinaczka jest kobietą”: „Kobieca wspinaczka (…) pozostaje w cieniu mężczyzn. Całkiem niesłusznie, bo kobiety wspinają się na równie wysokim poziomie, to znaczy pionie! Poznaj najbardziej utalentowane polskie (i nie tylko) wspinaczki, mistrzynie różnych rodzajów wspinaczki”.

W języku jest to wszystko, czego potrzeba jego użytkownikom i użytkowniczkom. Każdy może wybrać sobie słowa, które mu się podobają.

30.08.2024

Paraolimpiada

W Paryżu rozpoczęła się paraolimpiada. Tak nazywają się igrzyska olimpijskie, w których biorą udział osoby z niepełnosprawnościami. Paraolimpiada jest wyrazem złożonym z podstawy olimpiada i cząstki para-. Współcześnie olimpiadą nazywamy międzynarodowe zawody sportowe organizowane co cztery lata od 1896 roku. Olimpiada to także nazwa wieloetapowego konkursu z różnych dziedzin wiedzy, w którym biorą udział uczniowie szkół podstawowych i średnich.

Etymologicznie słowo olimpiada nawiązuje do starożytnych zawodów sportowych ku czci Zeusa, odbywających się co cztery lata w Olimpii w okresie od roku 776 przed naszą erą do roku 394 naszej ery. Ciekawostką jest, że w starożytnej Grecji olimpiadą nazywano też czteroletni okres między igrzyskami sportowymi, będący rachubą czasu. W słowie olimpiada jest więc nawiązanie do nazwy miejscowej Olimpia, kolebki zmagań sportowych.

Cząstka para- poprzedzająca wyraz olimpiada wywodzi się z greckiego słowa pará znaczącego ‘przy, obok, poza (czymś)’. Cząstka ta tworzy w polszczyźnie nazwy złożone, w którym człon para- znaczy ‘niby, prawie: paramilitarny, parapsychologia’. W paraolimpiadzie silniej uwidacznia się greckie znaczenie ‘przy, obok’.

Tak więc trwa paryska paraolimpiada, a w Polsce zaczęła się językowa dyskusja. Okazuje się bowiem, że zrozumiałą i przejrzystą słowotwórczo nazwę paraolimpiada działacze sportowi upodobnili do angielskiego tworu paralimpic, a w dodatku zrobili to arbitralnie i… trochę skłamali. Jak bowiem stwierdził prezes Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego: „To była dla nas trudna zmiana, szukaliśmy różnych rozwiązań, by obronić tę literkę „o”. Musimy jednak iść z duchem czasu i dopasowywać się do tego, co narzucają rozwiązania międzynarodowe. Nie cieszymy się z tego, bo wprowadzanie zmian językowych jest trudne i długotrwałe. Zasięgaliśmy nawet opinii Rady Języka Polskiego i otrzymaliśmy informację, że język jest żywy i ewoluuje”.

Nie trzeba zasięgać opinii Rady, by stwierdzić, że „język jest żywy i ewoluuje”, a w kwestii tworu „paralimpijski” nikt się do Rady z prośbą o opinię nie zwracał. Gdyby się jednak zwrócił, to opinia byłaby negatywna, o czym można przeczytać w oświadczeniu na internetowej stronie Rady. Negatywną opinię mają też internauci rozumiejący reguły języka: „Przez durne, biurokratyczne słowotwórstwo – pisze jeden z nich – tym wspaniałym sportowcom nie wolno już się odwoływać do Olimpu i greckiej tradycji, a jedynie do własnego kalectwa”. To aluzja do twierdzenia, że „paralimpijczyk” ma związek z greckim wyrazem paralegic, odnoszącym się do urazu kręgosłupa. Inny internauta prześmiewczo proponuje formę „paragrzyska” w miejsce paraigrzysk, skoro zbitka dwóch samogłosek przeszkadza działaczom Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego, dziś zwanego „paralimpijskim”.

Tylko ktoś, kto nie ma językowego słuchu mógłby tak wynaturzyć słowa paraolimpiada, paraolimpijczyk, paraolimpijka, paraolimpijski. Myślę jednak, że użytkownicy polszczyzny nie podporządkują się tym arbitralnie narzuconym słowotworom.

23.08.2024

Problemy z SOR-em

Mój dobry znajomy, dostarczyciel wielu językowych inspiracji, pyta: „Jeśli można mówić zarówno: w SOR, jak i w SOR-ze, do SOR i do SOR-u, to czy mogę tych form używać w jednym piśmie zamiennie, czy raczej trzymać się jednej z nich? Czy dbać o elegancję tekstu, czy aprobować twórczy nieład?”. Wyjaśnię (choć może niepotrzebnie), że SOR to skrótowiec utworzony z pierwszych liter nazwy Szpitalny Oddział Ratunkowy. Skrótowce są samodzielnymi wyrazami podlegającymi regułom gramatyki: odmieniają się przez przypadki, liczby, rodzaje.

Trochę mnie zmylił zawarty w pytaniu czasownik mówić, więc pytam kolegę, czy rzeczywiście mówi: idę do SOR, pracuję w SOR. Wszak form odmiennych używamy spontanicznie: nie ma SOR-u, piszę o SOR-ze. Podobnie postępujemy na przykład ze skrótowcem ZUS, gdy mówimy: idę do ZUS-u, rozliczam się z ZUS-em. Pytającemu chodziło jednak o użycie wyrazu SOR w piśmie, czyli pewnej formie tekstu urzędowego, który jest z natury rzeczy mniej swobodny niż tekst mówiony. W języku pisanym obie formy tego skrótowca: nieodmieniona i odmieniona są dopuszczalne. Potwierdza to prof. Adam Wolański w poradni językowej PWN: „Skrótowiec SOR podlega regularnej odmianie w liczbie pojedynczej i mnogiej. Często spotkać można również w przypadkach zależnych formy równokształtne z mianownikiem liczby pojedynczej. Jedne i drugie formy należy uznać za poprawne, por. ordynator SOR-u albo ordynator SOR, w SOR-ze pracuje pięciu lekarzy albo w SOR pracuje pięciu lekarzy”.

Problem fleksyjny został zatem wyjaśniony, można pisać i tak, i tak – jak mawia profesor Miodek. Pozostaje jeszcze problem stylistyczny: jeśli obie formy są poprawne, to czy dbać, jak to ujął mój znajomy, o elegancję, czy raczej stawiać na twórczy chaos? Chodzi o to, czy można formy odmienionej i nieodmienionej używać zamiennie w jednym tekście. Moim zdaniem nie, bo byłoby to uchybienie stylistyczne. Twórczy chaos może być atrakcyjny w tekstach artystycznych, ale w tekstach o charakterze informacyjnym potrzebna jest gramatyczna konsekwencja.

To jednak nie koniec językowych problemów z SOR-em. Mamy jeszcze problem składniowy: z jakimi przyimkami wchodzi w związek: idę do SOR-u czy idę na SOR? Pracuję w SOR-ze czy na SOR-ze? Tu też można „i tak, i tak”, w zależności od tego, jaką cechę nazwy SOR chcemy uwydatnić. Jeśli traktujemy ją jako jednolitą całość, to łączymy z przyimkami do i w: do SOR-u, w SOR-ze. Jeśli mamy w myślach słowo oddział, to zgodnie z utrwalonym zwyczajem łączymy je z przyimkiem na: na SOR, na SOR-ze.

Czy to wszystkie językowe zawiłości SOR-u? Nie! Jest jeszcze kwestia pisowni. Końcówki, które łączą się z podstawą, trzeba koniecznie zapisać po łączniku: SOR-em, SOR-ze. „Sklejanie” końcówki z wyrazem, niepoprzedzanie jej łącznikiem, jest błędem ortograficznym.

16.08.2024

Spór o dzień dzisiejszy

Nie wiem, dlaczego wyrażenie dzień dzisiejszy jest powodem nieustających sporów. Ostatnio wdałam się w dyskusję z pewną redaktorką, która uznaje to sformułowanie za błędne i „okropne” – jak o nim mówi. Pani redaktorka na dowód swoich racji przytacza felieton ze „Słówek”, magazynu o języku „Gazety Wyborczej”.

Autor felietonu, Jacek Wasilewski, zatytułował go tak: „W dniu dzisiejszym czy dzisiaj, czyli jak urzędnicy zakazili język”. Już samo słowo zakazić użyte w tytule wywołuje grozę i potępia sformułowanie w dniu dzisiejszym. Całe „zło” tkwiące w tym wyrażeniu przypisuje autor urzędnikom: „Otóż kiedyś na rozmaitych urzędowych formularzach widniał wydrukowany już napis: w dniu… Urzędnik wkręcał formularz w maszynę i wpisywał tam datę, którą później odczytywał notariusz czy sędzia (np. w dniu dwudziestego pierwszego listopada tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku). Potem, żeby skrócić sobie czas recytacji, czytano tylko w dniu i dodawano dzisiejszym”.

Być może tak było, choć pewna nie jestem. Wyrażenie dzień dzisiejszy w znaczeniu ‘dziś’ notowane jest w „Słowniku języka polskiego”, tzw. warszawskim, wydanym w 1900 roku (czy były już wtedy maszyny do pisania?). Sformułowania do dnia dzisiejszego, po dzień dzisiejszy notuje także „Słownik języka polskiego” pod red. Witolda Doroszewskiego z 1960 roku i ilustruje cytatami zaczerpniętymi z literatury, na przykład: „Do dnia dzisiejszego sama nie mogła zrozumieć, dlaczego jej się wtedy to półzwierzenie wyrwało”. Nie jest to więc „betonowa konstrukcja mowy urzędowej”, jak pisze Jacek Wasilewski, tylko wyrażenie mocniejsze niż słowa dziś, dzisiaj, do dzisiaj. Nawiasem mówiąc, rozbudowanego sformułowania po dzień dzisiejszy nie da się zastąpić jednym słowem, można je tylko wymienić na inne rozbudowane sformułowanie: po dziś dzień.

Współcześnie wyrażenia dzień dzisiejszy, w dniu dzisiejszym przynależą do stylu kancelaryjnego, są więc właściwe tekstom urzędowym i różnym oficjalnym dokumentom. Sformułowania w dniu dzisiejszym, w dniu wczorajszym, w dniu jutrzejszym mają swoje miejsce na innym poziomie stylistycznym języka niż słowa dzisiaj (dziś), wczoraj, jutro, których używamy w języku potocznym. Ale wszystkie mają prawo do istnienia!

Nietrafny jest też zarzut, jakoby dzień dzisiejszy był pleonazmem, czyli „masłem maślanym”, o czym pisze Jacek Wasilewski: „Kończę dzień dzisiejszy z obawą, że jednak ten pleonazm może być już na dobrej drodze do narodowej afirmacji (…)”. Przecież dzień to ‘okres od wschodu do zachodu słońca’, a dzisiejszy to ‘bieżący, obecny, odnoszący się do obecnego dnia, taki, który zdarzył się dziś’. Skoro dzień może być wczorajszy, przedwczorajszy, jutrzejszy, to może być i dzisiejszy.

Zatem nie ma co kruszyć kopii o dzień dzisiejszy, bo choć rzeczywiście bywa niefortunnie używany, to czasem może się przydać. Ważne, by wiedzieć, co i komu chcemy przekazać i dobrać do treści stosowne słowa.

09.08.2024

Oddaj fartucha!

Pewna moja znajoma nie może przestać się oburzać na tytułowy zwrot upowszechniony w popularnym programie telewizyjnym. – Jak można tak kaleczyć język ojczysty! – mówi ze zgrozą. Z oburzeniem przytacza też zasłyszaną wypowiedź nauczycielki, która do grupy dzieciaczków spacerujących po parku mówi: Złapcie sznura! Jak to sznura? – pyta. – Chyba sznur!

Czy oburzenie znajomej jest uzasadnione? Po trosze tak, bo zwroty oddaj fartucha czy złap sznura zamiast oddaj fartuch i złap sznur są dla użytkowników wzorcowej polszczyzny wciąż rażące. Jednak się rozpowszechniają, a formy powszechnie używane wchłania norma użytkowa. O co konkretnie chodzi? O to, że w polszczyźnie rzeczowniki męskie nieżywotne, na przykład fartuch, sznur, mają w bierniku formę równą mianownikowi: kogo, co widzę? – fartuch, sznur. Inaczej jest z rzeczownikami żywotnymi, na przykład sąsiad, tygrys, które mają biernik równy dopełniaczowi: D. kogo, czego nie ma? – sąsiada, tygrysa, B. kogo, co widzę? – sąsiada, tygrysa. Zatem – mówiąc najprościej – w bierniku rzeczownik żywotny ma końcówkę -a, a nieżywotny jej nie ma.

Tymczasem współcześnie rzeczowniki nieżywotne zaczynają się w bierniku upodabniać do rzeczowników żywotnych i chętnie przyłączają końcówkę -a. Nie dzieje się to konsekwentnie, tylko stopniowo, niepostrzeżenie. Już mówimy: grać w ping-ponga, grać w tenisa, a coraz rzadziej: grać w bilard. Obok połączeń: jeść bigos i jeść żurek, mamy też połączenia: jeść pomidora, jeść kalafiora (ja jeszcze jem kalafior, ale jestem w tym chyba odosobniona). Mówimy: palić papier, ale palić papierosa, kupić samochód, ale kupić mercedesa. Choć norma wzorcowa polszczyzny zaleca solić pomidor, znajdować grzyb i jeść kotlet, czyli użyć formy biernika równej mianownikowi, to chyba tylko kotlet występuje w wariantach: jeść kotlet i jeść kotleta (ten pierwszy wariant jest coraz rzadszy). Dominuje biernik równy dopełniaczowi: solić pomidora, znaleźć grzyba, zawiązać buta, wytrzeć nosa. Nawet stek się poddał, i tort się poddaje, o co starłam się swego czasu ze znajomymi, którzy (nowocześnie!) jedzą steka i kroją torta¸ a ja (tradycyjnie) obstaję przy formach jem stek i kroję tort.

Czy więc ci, którzy oddają fartucha i łapią sznura popełniają błąd? Jak widać – nie, zwłaszcza w mowie potocznej. Jesteśmy świadkami (i sprawcami) historycznej zmiany gramatycznej i pewnie tego procesu nie zatrzymamy, bo choć powolny, to wydaje się nieuchronny. Wystarczy przypomnieć, że w początkach naszego języka wszystkie rzeczowniki miały biernik równy mianownikowi, stąd powiedzenia: być z kimś za pan brat, wyjść za mąż, wsiadać na koń. Dziś jeszcze nie powiemy: Muszę kupić nowego komputera, ale młodzi już mówią: Muszę kupić nowego kompa, Podaj mi mojego fona (tj. telefon), Puść mi sygnała.

Czy wkrótce wszystkie formy biernika będą równe dopełniaczowi? To zależy od siły naszego oporu, który jest jednak coraz słabszy...

02.08.2024

Mówmy starannie

Moja szkolna koleżanka pyta mnie, czy poprawiam studentów, gdy mówią matemaTYka, fiZYka, politechNIka i burzy się, że nie poprawiam. Nie przyjmuje argumentów, że takie akcentowanie wyrazów jest poprawne, bo w polszczyźnie akcent jest stały i pada na drugą sylabę od końca wyrazu.

Oczywiście, od tej reguły jest wiele odstępstw, których trzeba przestrzegać, gdy zależy nam na wzorcowej wymowie. Na trzecią sylabę od końca przypada akcent w wyrazach pochodzących z łaciny, a zakończonych na cząstki -ika, -yka: mateMAtyka, FIzyka, poliTECHnika, i to o nich mówi moja koleżanka. Innym wyjątkiem od reguły jest akcent na trzeciej sylabie od końca w formach czasu przeszłego liczby mnogiej: powieDZIEliśmy, wiDZIAłyśmy. Na trzecią sylabę pada też akcent w liczebnikach złożonych: CZTErysta, SIEdemset. Takiego akcentowania wymaga norma wzorcowa. Norma użytkowa, potoczna jest mniej rygorystyczna i zgadza się na ujednolicony akcent na drugiej sylabie od końca wyrazu.

Wymowa nie zawsze musi być wzorcowa, choć zawsze powinna być staranna. Różnica między wzorcową a staranną polega na tym, że nie razi mówienie matemaTYka, ale razi na przykład „połykanie” głoski „ł” w słowach powiedziałam, długopis, głupi i wymawianie ich jak powiedziaam, dugopis, gupi. Albo „zjadanie” zakończeń wyrazów: miłoś, przyjaś, pomys, pięć złoty zamiast miłość, przyjaźń, pomysł, pięć złotych. Albo upraszczanie sąsiadujących samogłosek: kalicja, zo zamiast koalicja, zoo czy upraszczanie grupy spółgłosek, na przykład trzeba, drzewo, mistrz i wymawianie ich jak czeba, dżewo, miszcz (co bywa jednak aprobowane regionalnie).

Razi też maniera akcentowania wyrazów na pierwszej sylabie, o której niedawno pisałam: EKSpresowe ciasto BEZ mąki. POtrzebujemy budyniu BEZ cukru, który ZNAjdziecie w KAżdym sklepie. To cytat zaczerpnięty z internetowego programu. Sądzę, że mówiący nie zdają sobie sprawy, jak nietypowo akcentują wyrazy, bo skupieni są na efekcie perswazyjnym przekazu. A skoro mówimy o nowych cechach wymowy, to można jeszcze wspomnieć o wymowie charakterystycznej dla młodych ludzi, głównie dziewcząt, choć i chłopcom się zdarza. Chodzi o miękkie głoski ś, ć wymawiane „na półmiękko”, podobnie jak się je wymawia w wyrazach obcych: sinus [s’inus] czy silos [s’ilos]. Przypomina mi to trochę wymowę mojej babci pochodzącej z Wilna, która zamiast siny mówiła [s’iny]. Jej wymowa była charakterystyczna dla gwar kresowych, kumulujących cechy polszczyzny i języków sąsiadujących: białoruskiego, ukraińskiego, litewskiego. Jednak wymowy młodych ludzi: miłos’c’, s’liczny nie usprawiedliwiają żadne kontakty językowe i nie wiem, czym ją tłumaczyć. Ale na szczęście słychać ją dość rzadko.

Jak widać, w kwestii wymowy mamy większe problemy niż stabilizacja akcentu na przedostatniej sylabie od końca wyrazu i to nad nimi powinniśmy pracować.

26.07.2024

Daj pyska!

W sezonie ogórkowym, czyli takim, w którym pozornie nic poważnego się nie dzieje, najchętniej dyskutujemy o języku. Z jednej strony to budujące, że mowa ojczysta zaprząta nasze umysły i budzi emocje. Z drugiej strony – jednak smutne, bo na co dzień o jej jakość raczej nie dbamy. Wulgaryzmy, brutalność języka publicznego, manipulacja, mowa nienawiści nie budzą tyle emocji, co naruszanie własnego językowego terytorium.  

Bo w gruncie rzeczy chodzi o nasze językowe przyzwyczajenia, o poczucie językowego bezpieczeństwa. Kłócimy się o słowa, których ktoś używa, a nam się to nie podoba. Albo o słowa, których ktoś nie używa, a naszym zdaniem powinien. A my czujemy się bezpiecznie wśród form, które znamy: ja tak mówię, więc tak ma być – twierdzi niejeden użytkownik języka. Nie lubimy słów, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni, więc próbujemy innym narzucić swoje zdanie.

Czy to rozsądne? Czy właściwe? Czy potrzebne? Rzecz jasna – nie! Język jest naszą wspólną własnością. Chcesz mówić, że pies zdycha? Mów! Chcesz mówić, że pies umiera? Mów! Każdy ma prawo używać takich słów, jakich chce. Zasób wspólnego słownika jest przebogaty, każde słowo ma swój sens. Ważne jest tylko, by znać wartość słowa i wiedzieć, kiedy można go użyć. Chodzi więc o ograniczenia sytuacyjne i komunikacyjne i o to, że nie w każdej sytuacji nasze słowa okażą się fortunne.  

Ale to nie znaczy, że mamy jakieś wyrazy wymazywać ze słowników. I że mamy zapomnieć o takich słowach, jak zdychaćżrećmorda, pysk czy łapa, bo uważamy, że są poniżające dla zwierząt i dla ludzi. One są w naszym narodowym słowniku, są świadectwem historii, kultury, językowego obrazu świata. Życie się jednak zmienia, zmienia się nasza postawa wobec ludzi, zwierząt, przyrody, to i język, którym opowiadamy świat, się zmienia. Zaciera się tradycyjny podział na to, co „ludzkie”, i na to, co „zwierzęce”, bo już wiemy, że ze zwierzętami i z całą przyrodą dzielimy wspólny los. Więc to nie dziwne, że do zwierząt, zwłaszcza do tych domowych, odnosimy naszą „ludzką” leksykę: adoptujemy je, a gdy odchodzą, mówimy, że umierają. To zresztą żadna nowość: skoro umiera przyroda, umierają drzewa, to i umierają psy i koty. Ale jeśli ktoś nie chce tak mówić, to niech nie mówi, niech się wypowiada tradycyjnie. Warto pamiętać, że do tradycji należą też rubaszne „ludzkie” zwroty: Daj pyska! czy Mordo ty moja!, więc w gruncie rzeczy nie ma tu wyraźnej granicy.  

Każdy z nas ma prawo do własnych językowych zachowań i do własnych opinii o języku. Chodzi tylko o to, by nie narzucać innym swoich poglądów, by ich nie ośmieszać, nie obrażać, nie poniżać. By nikomu nie przypinać „ideologicznych” łatek (cudzysłów wskazany, bo szacunek do zwierząt, do kobiet, do innych ludzi nie jest ideologią). Chodzi po prostu o komunikacyjną empatię. I jeszcze o to, że nasze językowe wybory dużo mówią o nas samych.

19.07.2024

Ki diabeł?

Czy zastanawiali się Państwo, co to za dziwne słowo ki w tytule felietonu? Czy ki to inaczej jaki? Czy w powiedzeniu: po kiego licha chodzi o zaimek jakiego? Tak! Ki to krótsza forma zaimka jaki, której używamy tylko w emocjonalnym języku potocznym. Zastępuje on wyrażenia co za albo po coCo za diabeł to zrobił?Po co to zrobiłeś?.

Zaimek ki pojawia się tylko tych dwóch sformułowaniach, co odnotowują słowniki języka polskiego: Ki diabeł mnie tak zaślepił?, Po kiego licha się tak spieszyć?. W słowniku z 1900 roku, tzw. warszawskim, podana jest także forma kiż,  będąca połączeniem zaimka ki z partykułą wzmacniającą A kiż to diabeł nas tak kołacze? Jest tam też notowana forma: kie ‘jakie’: Piłat Żydów jest pytał, kie są jego winy. Współcześnie do wyrażeń: po kiego lichapo kiego diabła dodaliśmy także: po kiego grzyba. Ciekawe, czy dlatego, żeby ani licha, ani diabła nie kusić?

Ki to nie jest jedyny zabytek językowy, jaki przechowujemy we współczesnej polszczyźnie. Jest ich więcej, choćby zaimek wskazujący si i jego rodzajowe warianty: siasio. Ten pierwszy występuje w życzeniach do siego roku, ten drugi – w powiedzeniach: ni takani siaka i ni to, ni sio. Dawne sisiasio to współczesne tentato. Zabytkowa jest też forma liczby podwójnej, znanej z porzekadła: Mądrej głowie dość dwie słowie albo z mniej znanego przysłowia: Trzy gęsi, dwie niewieście uczyniły jarmark w mieście.

Liczby podwójnej nie ma we współczesnej gramatyce. Zadowalamy się liczbą pojedynczą i mnogą, bo już nie potrzebujemy oddzielnej kategorii gramatycznej, by opisać przedmioty występujące parami. Tymczasem w staropolszczyźnie były żywotne także i takie formy: dwie duszydwie słońcydwie palcydwie rybiedwie słowiedwie głowiedwie niewieście itp. Niektóre przechowały się we frazeologizmach, inne ukryły się głębiej i już ich nie kojarzymy z liczbą podwójną.

A tymczasem na przykład liczebnik dwieście to pozostałość tej kategorii. Powstał z połączenia dwóch słów: dwa i sto, które niegdyś miały postać dwieście. Zabytkowymi formami są także nazwy podwójnych części ciała, takich jak oczyuszyręce. Jeśli porównamy postać gramatyczną liczby mnogiej podobnie zbudowanych wyrazów, np. mąka – mąkiokno – okna, to zobaczymy, że zgodnie z regułami współczesnej polszczyzny wyrazy rękaokoucho powinny mieć w liczbie mnogiej postać: (dwie) ręki, (dwa) okaucha. Ale te dawne formy trzymają się mocno, więc dziś oka mamy tylko w rosole, a ucha w siatce, my zaś mamy ręceoczyuszy. A gdy mówimy: rękomaoczymauszyma, to także przywołujemy staropolską postać liczby podwójnej.

ręką jest jeszcze taka komplikacja, że dawna forma w ręku niegdyś znaczyła ‘w dwóch rękach’, a dziś uznaje się ją za liczbę pojedynczą. Jednak gdy mówimy: mieć fach w ręku, to nie mamy na myśli jednej ręki, tylko obie. Podobnie jest w informacji o miejscu dla osoby z dzieckiem na ręku, czyli dla takiej, która trzyma dziecko na rękach.

Jak widać, we współczesnej polszczyźnie zgodnie współistnieją formy dawne i nowe, wzbogacając zasób naszego języka ojczystego.

12.07.2024

Lody śmietankowe

– Dlaczego mówi się smaczne lody, ale lody śmietankowe? – pyta mnie mój znajomy, drążący zawiłości języka polskiego. O co konkretnie pyta? O miejsce przydawki, czyli przymiotnika określającego rzeczownik.

W polszczyźnie szyk przydawki przymiotnej jest ustabilizowany, choć nie rygorystyczny. Zwykle po rzeczowniku stoi przydawka gatunkowa, określająca stałą cechę obiektu: lody śmietankowenauczyciel akademickiprawo karnesport wyczynowy. Przed rzeczownikiem natomiast stoi przydawka „przygodna”, określająca cechy przypadkowe, doraźne: smaczne lodymądry nauczycielsurowe prawozdrowa żywność. Czasem od miejsca przymiotnika zależy znaczenie całego wyrażenia. Piękna literatura to taka, która nam się podoba, a literatura piękna to ‘beletrystyka’, attaché kulturalny to ‘pełnomocnik dyplomatyczny do spraw kultury’, a kulturalny attaché to po prostu człowiek taktowny i uprzejmy. Od tej zasady są wyjątki, na przykład białe tangowyższa uczelniaStary TeatrPolskie Radio (chociaż Telewizja Polska) i inne.

Gdy przydawek gatunkowych jest więcej, to zwykle się je rozdziela, np. wojskowe służby specjalnePomorski Uniwersytet MedycznyWyższa Szkoła Biznesu (chociaż: Szkoła Główna Handlowa). Po rzeczowniku umieszcza się też przydawki rozwinięte, na przykład: Nie lubił krzyczących osób, ale: Nie lubił osób krzyczących na swoje dzieci

Z przydawkami rozwiniętymi trzeba jednak postępować ostrożnie. Jeśli umieścimy je w zdaniu na niewłaściwym miejscu, to możemy osiągnąć skutek przeciwny do zamierzonego, najczęściej humorystyczny zamiast informacyjnego. Taki efekt osiągnął autor zdania, które zapowiadało artykuł w szczecińskiej Wyborczej.pl: Zachodniopomorskie tournee Janusza Korwin-Mikkego zakończyło się mandatem za oblanie piwem wystawionym przez policję. Choć autor wzorcowo odmienił nazwisko polityka, to „poległ” na szyku przydawki, bo z tak skonstruowanego zdania wynika, że policja wystawiła komuś piwo. Nonsens, rzecz jasna, a rozbudowana przydawka wystawionym przez policję powinna sąsiadować z rzeczownikiem mandat: Zachodniopomorskie tournee Janusza Korwin-Mikkego zakończyło się wystawionym przez policję mandatem za oblanie piwem. Wyrazy, które są połączone związkiem gramatycznym albo znaczeniowym, powinny stać blisko siebie.

Podobny (raczej niezamierzony) humorystyczny wydźwięk mają zdania, w których rozbudowane przydawki stoją zbyt daleko od określanego rzeczownika: Przeczytałam felieton opublikowany w „Gazecie Wyborczej” z lekkim zażenowaniem. Albo: Podkradała owoce ze sklepu spożywczego i sprzedawała je na targu wraz z mężem. Albo: Druga przygoda z kolizjami to uderzenie w lewy tył niekompetentnej kobiety z trabanta. Kupa śmiechu, zamiast konkretnej informacji.

Jak się ustrzec takich składniowych niefortunności? Warto czytać głośno każdy napisany tekst. I pamiętać o zasadzie, że zdanie to nie zbiór wyrazów, tylko ich logiczny i gramatyczny związek.

Używamy plików cookies, aby zapewnić najlepszą jakość. Kontynuując korzystanie z naszej strony, zgadzasz się z naszą polityką dotyczącą plików typu cookies.